Za dużo czytam, za mało piszę. Może tu się trochę zmobilizuję.
Przeczytałem w życiu jedną książkę Jeffreya Archera. To było "Co do grosza". Kupiłem ją po wysłuchaniu kilku odcinków czytanych w trójce. Było to prawdopodobnie w czasach kiedy, cytując Sokoła "Michael był murzynem".
Wziąłem teraz do ręki ten pierwszy tom cyklu pod tytułem "Kroniki Clifftonów".
Lubię dobrą literaturą klasy B. Lekko, łatwo i przyjemnie. Sa jednak pewne granice. Ta książka niestety je przekracza.
To urocza historyjka z Anglii w okresie międzywojennym. Pozytywni bohaterowie są szlachetni aż do bólu, źli jednoznacznie odrażający. Siostry wchodzą za braci, nie wiedząc o tym, szlachetne kobiety zmuszane są do prostytucji.
Wenezuleska telenowela (przynajmniej tak je sobie wyobrażam).
Co mnie dziwi. Rok przed publikacją tej książki Ken Follett opublikował swoją ksiązke pod tytułem: Upadek Gigantów (pierwszy tom Trylogii stulecia). Okazała się ona sporym sukcesem. Nie sposób nie zauwazyć podobieństw obu. Ten sam okres, podobna historia. Niestety dla Archera ksiązka Folletta wydaje sie być wielkorotnie lepsza.
Jeżeli macie więc ochote na łatwą beletrystykę z rysem historycznym, to polecam tego drugiego...